- Izolacja.
Pamiętaj iż nasze zimne pory roku są bardzo groźne. Chłód + wysoka wilgoć jesienią, trzaskający mróz zimą czy wytapiający się śnieg połączony z chłodem wiosną. To czynniki, o których musisz pamiętać szykując swój nocleg.
Zadbaj zatem o odpowiedni poziom termoizolacji. Dobra mata samopompująca czy karimata to konieczność. W razie konieczności dodaj do tego jakąś naturalną warstwę pod spodem (często śpiąc zsuwamy się z karimaty i część naszego ciała spoczywa wtedy na glebie), choćby w postaci suchych liści bądź kilkucentymetrowej warstwy świerkowych lub sosnowych gałązek. - Nawodnienie.
Poprawne nawodnienie to jeden z kluczowych czynników odpowiedzialnych za zachowanie poprawnej kondycji psychofizycznej. Przed snem należy więc wypić choćby kubek jakiegoś napitku ( wskazane aby był ciepły). - Ciepły posiłek.
Nieco inaczej niż w domu, w miarę możliwości zjedz coś ciepłego. Choćby niewielką ilość. Jeśli nie masz możliwości spożycia czegoś ciepłego - zjedz cokolwiek (najlepiej jeśli będzie to coś, co lubisz). Nie dość że poprawisz sobie "morale" czymś smacznym, to jeszcze zapewnisz dodatkowe ciepło, które powstaje gdy organizm trawi pokarm. - Śpij z odkrytymi ustami i nosem.
Nie zasuwaj szczelnie śpiwora, a jeśli śpisz w gorce czy bivy coverzem i szczelnie się zasuniesz, możesz być pewien (lub pewna), że wydychana wilgoć osadzi się wewnątrz śpiwora i / lub gorki, po czym zamarznie. Nie chcesz chyba spać w lodowej rurce?
Tu dodatkowo zamarzniecie bivy lub norki spowoduje pozapychanie mikroporów, przez co membrana jaką ma Twoja noclegownia przestanie poprawnie działać. - Śpiwór.
Przed położeniem się spać kilkukrotnie "strzepnij" śpiwór. Pozwoli to na równomierne przemieszczenie się zbitych po złożeniu do transportu włókien, co będzie miało korzystny wpływ na właściwości izolacyjne wypełnienia śpiwora.
Bezwarunkowo należy to zrobić z każdym śpiworem, bez względu na rodzaj wypełnienia jaki ma. - Twoja termika.
Rozgrzej się przed wejściem do śpiwora. Należy pamiętać, iż śpiwory nie wytwarzają ciepła, a jedynie utrzymują to, które posiadasz. Jeśli więc wejdziesz do śpiwora rozgrzany/rozgrzana, nie będziesz tracić energii na ogrzanie ciała i wnętrza śpiwora. Zatem kilka pompek, pajacyków lub krótki trucht są wskazane. Staraj się jednak nie doprowadzić do tego, aby na twojej skórze pojawiły się kropelki potu. Wilgoć w śpiworze jest ostatnią rzeczą której pragniesz. - Namiot / tarpa rozbij tak, aby słońce od samego rana ogrzewało jak największą jego powierzchnię. Co prawda zimą słońce wstaje stosunkowo późno, ale każde dodatkowe kilka stopni C jest przydatne.
- Do spania załóż czapkę oraz dodatkową parę skarpet. Czapka ochroni odsłoniętą czuprynę, natomiast skarpety zapobiegną wyziębieniu palców u stóp (zwykle w miejscu gdzie są palce, wypełnienie śpiwora jest "rozpychane na boki" i warstwa izolacji w tym miejscu staje się cieńsza.
Zdjęcie : Internet.
Outdooruj
piątek, 27 października 2017
8 ważnych rzeczy które powinieneś zrobić przed snem w chłodny lub mroźny dzień.
czwartek, 14 września 2017
Ognisko dakotów / Dakota Hole/Dakota Fire Pit
Dakota fire hole czy też po prostu ognisko Dakotów, to bardzo proste i wielce użyteczne ognisko błędnie wiązane z plemieniem Dakotów. Jego budowa tegoż jest bardzo prosta. Zasada działania również.
Wykopujemy w ziemi dwa dołki, oddalone od siebie o około 20 cm ( dla ogniska z komorą spalania o głębokości ~30-40 cm). Jeden z nich będzie naszą komorą spalania / paleniskiem, natomiast drugi, to rezerwuar natlenionego powietrza a zarazem jego czerpnia (przykładowe proporcje dołków to 3:2, gdzie większa wartość to głębokość, a mniejsza to średnica). Dołki powinny być w miarę możliwości ulokowane wzdłuż kierunku z którego wieje wiatr. Gdy mamy nasze jamy wykopane, łączymy je "tunelem", pełniącym funkcję kanału napowietrzającego. Tu mała uwaga. Kopiąc tunel łączący jamy, zwróćmy uwagę na to, aby wylot tunelu w komorze spalania był ulokowany kilka cm nad dnem, ponieważ ulokowanie wylotu na poziomie dna jamy, spowoduje szybkie jego zasypanie przez popiół i całość po prostu przestanie działać, a ogień wygaśnie.
A dlaczego całość działa, i to doskonale ?
Posłużę się słowami mojego kolegi (łebski jegomość ale nie bushcraftujący):
" Małodymienie wynika z tego, że ilość dymu wydzielanego w procesie spalania jest odwrotnie proporcjonalna do ilości tlenu dostępnego w miejscu, gdzie się to coś spala. Jak tlenu jest dużo, to ognisko nie dymi.
" Małodymienie wynika z tego, że ilość dymu wydzielanego w procesie spalania jest odwrotnie proporcjonalna do ilości tlenu dostępnego w miejscu, gdzie się to coś spala. Jak tlenu jest dużo, to ognisko nie dymi.
Efekt takiego ogniska jest taki, że ciepło wydzielane przez płonące drewno unosi powietrze i zasysa świeże przez dziurę. Coś jakbyś cały czas dmuchał w ognisko przez tę rurę. Dokładnie ten sam efekt stosuje się w kominkach. Wylatujące przez komin gorące powietrze zasysa powietrze z pomieszczenia przez otwory umieszczone poniżej ogniska, które cały czas dmucha na żar. Dzięki temu kominki tak bardzo nie dymią, dym nie leci do pomieszczenia i można bardzo szybko zrobić dużo ciepła, bo spalanie cały czas przebiega w środowisku bogatym w tlen....".
Więcej słów nie potrzeba.
Poniżej materiał filmowy:
Coś ostrego nie dla każdego: Helle „Fjellmann”
Helle – Norweska manufaktura nożownicza, założona przez braci Steinara i Sigmunda Helle w 1932 roku, produkująca noże użytkowe ( noże codziennego użytku, myśliwskie, rzeźbiarskie oraz turystyczno – outdoorowe ). W Polsce kojarzona z jakością, ciekawym wzornictwem i tym, iż produkuje swoje noże z trzywarstwowego laminatu. Jak możemy przeczytać na stronie: rdzeniem laminatu jest wysokogatunkowa stal stopowa o podwyższonej odporności na korozję.Niestety producent nie udostępnił dodatkowych informacji na temat procesu łączenia materiałów ani też ich choćby przybliżonego składu, nie będziem więc gdybać na ich temat.
„Fjellmann” znaczy góral. Ale nie taki zwykły mieszkaniec pogórza czy gór. To norweski odpowiednik szkockiego „Highlander”, czyli człowieka twardego, hartowanego przez trudy życia w niesprzyjającym, górskim środowisku.Ktoś szorstki, bardzo charakterystyczny ( czy może raczej „charakterny” ;) ), sprawiający wrażenie gburowatego i nieprzystępnego odludka. Ale również ktoś, kto po bliższym poznaniu i nawiązaniu głębszej znajomości okazuje się niezrównanym kompanem gotowym do wielu poświęceń.
Rzut oka na kształt ostrej części noża. ładnie widoczna "kanapkowa" struktura ostrza.
Dokładnie tak samo jest z opisywanym nożem.
Zwykłe reakcje na ten nóż to „o k...a. Jaki ogór!” „A męskich nie było ?”
„Weź go ostrugaj tu i jeszcze tu, to zacznie przypominać nóż”.Nasz bohater w pełnej krasie.
Fakt. Nie jest to może najpiękniejszy nóż jaki widziałem i moja reakcja była zbliżona, ale przecież to ma być używane a nie oglądane. Ergo: krótka rękojeść o mocno zaznaczonym owalu, dziwny kształt ostrza (taki trochę skandynawski ale z rozszerzającym się ku sztychowi ostrzem) i jednocześnie ta kompaktowość całości, która wydawała się lekko nie na miejscu i średnio pasowała do takiego brzydactwa.Jak widać, trzon jest owalny. Bardzo owalny.
Ale wróćmy do konkretów.Fjellmann to nóż o konstrukcji "rat tail" (w naszym języku nie ma odpowiednika tej nazwy, a niemal wszyscy twierdzą że to hidden) z nitowanym mosiężnym nitem trzpieniem . Tangi tego modelu są wycinane na prasie, z prefabrykatów mających postać laminatowej taśmy. Niestety nie posiadam informacji na temat obróbki termicznej noży Helle. Wracając do technikaliów: długość ostrza to 95 mm, grubość 3 mm a szerokość 23 mm. Długość trzonu rękojeści 90 mm. Całość, razem z nitem ma długość 200 mm. Nóż nie posiada jakiejkolwiek gardy / jelca, a tę funkcję pełni lekkie podcięcie na palec wskazujący. To podcięcie w połączeniu ze znaczącym owalem trzonu (22x38 mm w tylnej części rękojeści) powoduje iż chwyt jest nad wyraz pewny nawet spoconą lub zmęczoną dłonią. Ten model nie posiada żadnego bolstera, przekładek czy innych pierdół. Ot, kawałek zaostrzonej blachy zanitowany w impregnowanej brzozie karelskiej. Brzoza karelska zdecydowani dodaje uroku temu małemu brzydalowi.
I tu mały zgryz. Na stronach naszych sklepów możemy wyczytać info, że trzony Helle to "mazerowana brzoza". Wydaje się to o tyle idiotyczne, że tej techniki nie stosowano do trzonów noży z kilku powodów. Mazeracja jako rodzaj malowania jest stosunkowo droga i nietrwała (na trzonie noża farba szybko się zetrze). Sprawdzi się na meblach i innych tego typu przedmiotach ale nie na czymś czym się często pracuje. Ponadto mazerowanie drewna naturalnie bardzo ładnie usłojonego mija się z celem, ponieważ po co malować ładne słoje na ładnych słojach ? Prawdopodobnie pierwszy handlowiec u nas dokonał błędnego tłumaczenia a reszta po prostu użyła opcji "ctrl+c - ctrl+v" i tak już zostało. Jak możemy na stronie producenta przeczytać , nie ma tam ani słowa na temat malowania drewna na trzony a jedynie o jego olejowaniu : "...A painstaking process of grinding, polishing and oiling is Performed This offer full justice to the natural beauty of These materials."Przyjmijmy więc że trzony są olejowane. Faktura trzonu, z charakterystycznym zabarwieniem drewna, uzyskanym dzięki olejowaniu.
Nóż siedzi w szytej maszynowo i formowanej na prasie pochwie. Sama pochewka ma ciekawą formę.
Szew jest umieszczony (jak często w pochewkach na skandynawy ) od spodu, zaś zapięcie noża tworzone jest przez patkę na górze pochwy, która to patka zapinana jest na zaklepanym na tangu nicie, który tworzy co w rodzaju knopika. Rozwiązanie proste i nader skuteczne.Nit spajający całość, jest jednocześnie knopikiem zamknięcia pochewki.
Rozwiązanie ze zdjęcia sprawdza się naprawdę doskonale.
Z tyłu pochewki są wybite dwa otwory na firmowo dostarczony 20 centymetrowy rzemień. Rzecz jasna luźno dyndający przy pasie nóż raczej by przeszkadzał niż pomagał, więc rzemyk poszedł precz, na jego miejsce powędrował pierwszy sznurek który wpadł mi w łapy a całość powędrowała do kieszeni bojówek, uwiązana za tenże sznurek do szlufki. Tu mała dygresja na temat materiału z którego uszyto pochewkę. Jest to dość wiotka skóra wieprzowa, o grubości ~2.5 mm, która dość skutecznie chroni nóż przed czynnikami z zewnątrz (sposób jej formowania powoduje iż nóż siedzi ciasno a sama pochewka ładnie i równomiernie przylega do trzonu), ale niestety w przypadku przysłowiowego "fuckupu" z pewnością nie ochroni naszych trzewi przed siedzącym w pochewce zaostrzonym laminatem. Wrażenia z użytkowania.
Po oswojeniu się ze specyficznym chwytem jaki oferuje ten nóż złapiemy się na zdziwieniu, że tak krótka rękojeść może doskonale leżeć w dłoni zapewniając naprawdę pewny chwyt. Dodając zatem do pewnego chwytu nieduże i lekkie ostrze a otrzymujemy doskonałe narzędzie skrawające do użytku na szlaku, w lesie lub na biwaku (gdziekolwiek byśmy nie biwakowali). Takie które może nam dyndać na szyi, pasie lub siedzieć w kieszeni cargo naszych bojówek lub treków. A może swobodnie dyndać, ponieważ sam nóż waży 68 gramów (z pochewką około 95 gramów) - nie jest to zatem masa która będzie nam specjalnie ciążyć na szyi czy w kieszeni. Dla porównania: opinel no 8 waży 30 g, krzesiwo LMF army 2 również 30 g, mora heavy duty 90 a Becker Necker od Ka-Bar-a 80 gramów. Jak zatem widać wagowo Fjellmann to raczej waga lekka. I tak też trzeba go traktować. Zatem żadnego batonowania (od rąbania mamy siekierę) czy używania jak łomu. Bo to w sumie delikatne narzędzie stworzone w konkretnym celu (płowe i gryzonie oprawia się nim dobrze, mimo zbyt ostrego sztychu. Trzeba po prostu robić to z uwagą, żeby nie podziurawić patrochów). Ot, oprawienie koziołka, robota w drewnie, pocięcie materiału, sznurka czy kory, ścięgien lub przygotowanie posiłku w terenie. Lekkim w tym wszystkim zgrzytem, jest szybkie gubienie ostrości przez mój egzemplarz (nie wiem jak z innymi) - po wykonaniu wieszaka do zebry nad ognisko, ustruganiu kilkunastu "śledziokołków" do tarpów, przycięciu kilku odcinków repów oraz przygotowaniu posiłku czuć było spadek ostrości. Ta "popsuta" ostrość utrzymywała się później przez dłuższy czas bez pogłębiania się i dawała się "naprawić" przez kilkukrotne lekkie przeciągnięcie po średniej gradacji diamentach (400 i 600). Można zatem śmiało powiedzieć że ostrość przywracamy błyskawicznie. Nóż jeśli chodzi o agresję cięcia jest co najmniej dziwny. Po 400 czy 600 czuć było swego rodzaju opór w trakcie cięcia (inne skandynawy potrafią to robić lepiej), natomiast po machnięciu szlifów gradacją 1200 i lekkim przepolerowaniu na bawełnie zaczął ciąć jak wściekły.Wszystko. Pomidory, mięso, ścięgna i średnio twarde drewno. Z lekką "iskrą", ale jednak nie tak jak np dobrze wyostrzony opinel czy węglówkowe customy. Być może to kwestia doboru materiałów na laminat z którego wykonano "blank" (słowo pludrackie ponieważ nie ma odpowiednika w naszym języku), gdzie starano się osiągnąć kompromis między parametrami odpowiedzialnymi za dobre cięcie i utrzymywanie ostrości a parametrami odpowiedzialnymi za podatność na korozję. Czy taka charakterystyka pracy jest odpowiednia czy nie - tu już każdy musi sobie odpowiedzieć sam, ponieważ to dalece indywidualna sprawa. Osobiście nie miałem z tym problemów i uważam że żadna osoba mająca duże doświadczenie w posługiwaniu się nożami nie będzie mieć do tego stanu rzeczy większych zastrzeżeń.
Dla kogo zatem ten produkt? Tak naprawdę nie wiem. Jest mały i niepozorny a w robocie się doskonale sprawdza. Z pewnością nie będzie zatem to produkt dla sprzętowego onanisty. Dla kogoś z lubością tłukącego konarem w grzbiet noża i usiłującego w ten sposób przerąbać 35 cm dąb - również nie. Dla myśliwego - zbyt pokraczny no i nie oszukujmy się. Mało efektowny. ;)Pokraczny,ale kompaktowy i bardzo wygodny.
Myślę że ten nóż to dobry wybór dla ludzi którzy spędzają na "leśnym outdoorze" więcej czasu niż przeciętny, chodzący do lasu Kowalski. To narzędzie dla ludzi którzy są już świadomi mocnych i słabych stron używanego przez siebie narzędzia. Czy obecnie kupiłbym ten model ? Zdecydowanie tak. Teraz żałuję iż ten model tak późno trafił w moje ręce.
Zdjęcia: własne oraz Helle.
Traperski trójnóg
Prosty i szybki sposób na zmajstrowanie w terenie trójnogu.
Potrzebne: Trzy kije grubości mniej więcej kciuka (przy założeniu że to trójnóg do powieszenia niewielkiego kociołka lub czajnika), puszka (długa puszka jest do tego najlepsza), kilkadziesiąt cm drutu ( miedziany, stalowy, złoty - jaki kto ma) oraz nóż lub jakikolwiek szpikulec do zrobienia dziury w denku puszki.
Czas potrzebny do budowy - około minuty.
1. Robimy w dnie puszki otwór na drut.
2. Opieramy o ziemię nasze trzy kijaszki.
3. Nakładamy na nie puszkę.
4. Rozkładamy nasze tworzące nogi trójnogu kije w taki sposób, by całość stała stabilnie.
5. Przewlekamy drut przez dno puszki.
6. Blokujemy drut nad puszką np owijając go kilkukrotnie wokół gałązki bądź wokół puszki.
7. Na wiszącym końcu drutu wieszamy kociołek/czajnik.
GOTOWE.
Poniżej materiał filmowy na ten temat.Czas potrzebny do budowy - około minuty.
1. Robimy w dnie puszki otwór na drut.
2. Opieramy o ziemię nasze trzy kijaszki.
3. Nakładamy na nie puszkę.
4. Rozkładamy nasze tworzące nogi trójnogu kije w taki sposób, by całość stała stabilnie.
5. Przewlekamy drut przez dno puszki.
6. Blokujemy drut nad puszką np owijając go kilkukrotnie wokół gałązki bądź wokół puszki.
7. Na wiszącym końcu drutu wieszamy kociołek/czajnik.
GOTOWE.
DiaSam. Polskie - znaczy lepsze.
Każdy z nas używa czegoś ostrego. Zwykle są to noże we wszelakich formach . Wielkie noże szefa kuchni, zgrabne , edcowe foldery na co dzień, skinnery na polowaniu czy mory w lesie. wszystkie te noże kiedyś tracą ostrość i użytkownik staje przed problemem: co z tym fantem? Oczywiście trzeba im przywrócić umożliwiającą normalną pracę ostrość. Jak i czym ? W dobie mnogości rozwiązań odpowiedź na to pytanie wcale nie jest łatwa, ponieważ mamy do wyboru wiele technik i urządzeń mechanicznych, systemów ostrzących a także mnóstwo klasycznych kamieni, płytek i prętów. My skupimy się dziś na diamentach. W dodatku na naszych rodzimych diamentach od DiaSam. Na początek może kilka słów o firmie. To polska firma zajmująca się produkcją oraz dystrybucją osełek i narzędzi ostrzących. Jak powiedział twórca marki: " Pomysł zrodził się na przełomie 2009/2010, kiedy chciałem kupić ostrzałki. Szybko doceniłem ostrzałki diamentowe i takie chciałem zakupić w Chinach, głównie ze względu na stosunek jakość/cena. Jednak najmniejsze zamówienie jakie mogłem złożyć bezpośrednio w fabryce to kilkaset sztuk. Tyle nie zamierzałem wykorzystać w ciągu całego swojego życia, wiec podrzuciłem na knives.pl pomysł zakupu grupowego. Ale z zakupami grupowymi bywa jak bywa, wiec od razu chciałem ponieść wszystkie koszty, a sprowadzony towar odsprzedać braci nożowej. W socjalistycznym systemie jaki mamy nie mogłem tego zrobić ot tak, nie narażając się na bycie przestępcą podatkowym, który zagroziłby elicie politycznej uszczypnięcie budżetu na nowe limuzyny. Żeby uprościć sprawę, założyłem w 2010 firmę, dokonałem wszelkich formalności oraz sprowadziłem towar... ...Okazalo się, iż firma w ten sposób może się sama utrzymać, a ja miałbym z tego ostrzałki. :) Po kilku latach wprowadziłem swój projekt zrealizowany w jednej z fabryk chińskich, a towar ten okazał się być bardzo pożądanym. I tak pozostało do dziś. " Jak widać da się i u nas. Ale do meritum. Przedmiotem opisu/testu są dwa modele : Duży i ciężki DiaS2 oraz mikrus DiaSu.
Pierwsze z opisywanych narzędzi - DiaS2, to duży i ciężki (5x15 cm oraz ~300 gram) kawał stali z naniesioną galwanicznie powłoką diamentową w dwóch gradacjach. 200 i 400 (oznaczenia w/g FEPA, co oznacza iż ziarna mają średnicę ~ 65 i 35 mikronów). Do wyboru był jeszcze jeden rodzaj płytek, o nasypie 600 - 2000, ale ten uważam za absolutnie zbędny dla moich zastosowań. Po prostu potrzebne było coś do wyprowadzania uszkodzonej w czasie szkoleń KT i wstępnego jej wyostrzenia. A kompozycja 200 - 400 umożliwia takie właśnie działanie, natomiast wariant 600 - 2000 już w żadnym wypadku. Mało tego, uważam iż komponowanie gradacji 600 i 200 jest z lekka bezcelowe, ponieważ będzie nam brakowało gradacji pośrednich między tymi wartościami. Ale wróćmy do meritum. Nasyp z obu stron jest równy, bez żadnych grudek czy "łysych pól". Niestety brak informacji na temat grubości powłoki (czy też "nasypu"). Ziarnistość ładnie oznakowana, trawionymi cyferkami ze strzałkami wskazującymi odpowiednie pole. Powłoka galwaniczna nałożona wzorcowo i do krawędzi (co pozwala ostrzyć noże bez choila lub zęby niektórych pił). Ogólnie dobra robota.
Jedyne do czego można się przyczepić, to lekkie "purchawy" (zdjęcie wyżej ) niklu na krawędziach i rogach, ale to akurat jest normalne zjawisko na tak produkowanym sprzęcie ("... praw fizyki pan nie zmienisz i nie bądź pan rura..."). W porównaniu do np Eze Lap-ów to kosmiczna technologia. Żadnych zadziorów, nic się nie wbija w paluchy czy w dłoń. Nic też nie kaleczy KT w czasie ostrzenia ( jak miewałem z eze lapami, które uznawane są za wysoką półkę, a których jakość wykonania woła o pomstę do nieba) co ma kluczowe znaczenie dla takiego szpeju. Cała osełka schowana jest w drewnianym , wyłożonym gąbką pudełku, co zdecydowanie poprawia estetykę odbioru tego produktu. Klient ma pewność że używa wyrobu "de luxe" ;).
Jak widać płaszczyzna robocza jest dotarta bez jakichkolwiek wżerów czy innych nieprawidłowości w nałożonej powłoce.Po kilku miesiącach nielekkiej roboty, osełka jest już "dotarta" i absolutnie nie wygląda na spracowaną. Ostrzę używając zarówno wody, jak również nafty i oleju a na osełce nigdzie nie pojawia się ruda (jak zdarza się w tańszych substytutach osełek). Mogę śmiało powiedzieć że z kuchni wyparła duży kawał piaskowca i diamenty od Taidei a z warsztatu inne epizodyczne narzędzia do ostrzenia ;). Kolejna, na tapetę wędruje niewielka DiasU.
To mój zdecydowany faworyt. na wyjazdach zdetronizował wszystko czegom do tej pory używał. A były to : listewka z arkansas, okolicznościowy korund od vicka, pasek naszego piaskowca, diamentówka od honownicy a ostatnimi czasy eze lap 22F (http://szkolenia-outdoor.pl/blog/eze-lap-22f-warto-czy-nie/) DiaSu to kurdupel ważący 63 gramy i mający wymiary 12.7 x 2.5 cm. gradacja ziaren w tym modelu to 150 oraz 600. I tu największy plus a zarazem największy minus tego produktu. Jeśli dopuścimy do zniszczenia KT, przy użyciu 150 wyprowadzimy ją na nowo, ale gradacją 600 będziemy musieli się nasiłować kilka godzin nad doprowadzeniem jej do ładu. Więc przydałaby się jakaś pośrednia gradacja - coś w stylu 240 lub 280. Ale to wymusiłoby na nas noszenie dodatkowego narzędzia. czyli dobór gradacji 150-600 można uznać za mało szczęśliwy. Ale z drugiej strony - przecież dbamy o swój sprzęt i nie dopuszczamy do zniszczenia KT, zatem samo 600 nam starczy. A gdy jakimś cudem jednak uszkodzimy KT , to 150 - ką na szybko ją wyprowadzimy i da radę taką krawędzią pracować. Jakość wykonania - cóż. Z natury jestem czepliwym typem, ale tu nie było się do czego przypierdzielić. Taidea, Eze Lap czy diamenty od Lanskyego - to wszystko jest wykonane w mojej opinii dużo gorzej od DiaSu.
Jak z trwałością ? Regularnie, od lutego szwenda się ze mną po terenie i regularnie w lesie pracuje przy Helle, RAT i przy kilku siekierach. Jak dotąd trzyma cały czas agresję, ziarna się nie wyłupują. Można więc założyć że będzie się trzymać dość długo, tym bardziej że warstwa z "nasypem" sprawia wrażenie naprawdę grubej (ultrasonograf Philipsa niestety nie chciał tego dokładnie odczytać, więc nie będę chlapał jęzorem że ma tyle i tyle ). Osełki najczęściej używam na sucho lub z wodą (nie będę w teren nosił nafty, olejków czy jakichś innych WD), a czasem spłukuję po prostu benzyną z pilarki.
Podsumowanie: Pierwszy raz z tą marką zetknąłem się chyba ze dwa lata temu, na knives.pl i szczerze mówiąc powątpiewałem aby ktoś był w stanie zrobić dobre diamenty w tych cenach ( DiaS2 to wydatek około 75 pln a DiaSu to wydatek rzędu 38 pln) bo inni również mieliby ten typ podobnych cenach. Jakież było moje zdziwienie gdy przyszła pierwsza... Ładne, estetyczne, starannie wykonane. A co najważniejsze dobrze działające. I to za cenę nie drenującą kieszeni. Czy warto ? A czy warto posiadać dobry nóż lub siekierę ? Dziwię się że w Europie jest tak mało tego sprzętu. Mało tego. Dziwię się że rodzimi "buszmeni" nie używają tych osełek. Przecież zarówno duże modele jak i te małe są doskonałymi narzędziami do użytku w domu i na działce. Tak samo dobrze sprawdzą się w ekwipunku żołnierza siedzącego gdzieś w Ghazni jak i w ekwipunku turysty pieszo drepczącego ścieżkami Gór Kaczawskich.
środa, 21 grudnia 2016
Gransfors Bruk 415 - czyli tradycja w służbie bushcraftu.
GransforsBruk to szwedzka firma, której żadnemu entuzjaście życia na łonie natury przedstawiać nie trzeba. Gdyby się jednak taka osoba znalazła to kilka słów o firmie.
Siedzibą firmy jest niewielkie miasteczko Gransfors, położone na zachodzie Szwecji, w którym to miasteczku w 1868 roku rodzeństwo ( Johan Pettersson i Anders Pettersson ) otworzyło manufakturę wyrabiającą wyrabiającą … kosy. Kuźnia prosperuje na tyle dobrze, że bracia otwierają nowe placówki produkujące kosy jak i również szczątkowe ilości siekier i toporów ciesielskich. Taki stan trwa do schyłku XIX wieku, kiedy to firma zaczyna się przestawiać na produkcję siekier ( około 1902 roku, siekiery i topory stanowią niemal 80 % produkowanego asortymentu ). Powód tego jest bardziej niż oczywisty. Postęp cywilizacyjny oraz rozwój przemysłu w Skandynawii ( budownictwo, masowa urbanizacja, przemysł stoczniowy, ciężki a także eksport drewna do Rosji ) spowodowały iż na przełomie wieków w samej tylko Szwecji znajdowało się około 400 tysięcy drwali ( !!! ), co przy kilkumilionowej wówczas populacji jest ilością wręcz olbrzymią.
W chwili obecnej, siekiery i topory GB w dalszym ciągu są wytwarzane metodą obróbki kuciem, na młotach mechanicznych. Za wytwarzanie wyrobów GB odpowiedzialnych jest w sumie 35 osób, z czego 16 to kowale, 7 szlifierze, 7 to stolarze zajmujący się osadzaniem głowic na styliskach i kolejne 5 osób na stanowiskach kontrolerów jakości. Firma oprócz wszelkiej maści siekier oraz toporów, produkuje również ciosła, ośniki , klamry używane do spinania bali oraz mnóstwo kutych drobiazgów ( świeczniki, nożyki sierpikowe ).
Ciekawostką jest przyzakładowe muzeum, które wraz z firmą można zwiedzać codziennie w godzinach 09:00 do 15:00 ( w weekendy zakład jest zamknięty ).
Obróbka kuciem odbywa się na jednym stanowisku ( młot wielomatrycowy ) , co pozwala zaoszczędzić czas niezbędny do transportu surowego, ale już nagrzanego materiału między stanowiskami, dzięki czemu cały proces kucia odbywa się na jednym grzaniu.
Kęsiska są nagrzewane indukcyjnie, po czym w ciągu mniej więcej minuty odkuwane w niemal gotowy produkt. Do hartowania głowice nagrzewane są również indukcyjnie, a następnie selektywnie hartowane w wodzie.
Krótki film z manufaktury GB.
Skład i symbol stali jest
tajemnicą producenta. Jak sami piszą, dostawcą stali jest Ovako (
skandynawski koncern zajmujący się wytopem stali ), a sama stal
jest w większości stalą odzyskaną ze złomu ( ach ten recykling )
i ma wysoką zawartość węgla.
Ale wróćmy do meritum,
czyli do toporka nr 415 (Wildlife Hatchet), nazywanego przez jeden z
rodzimych sklepów „toporkiem outdoorowym”.
Nasz mały bohater w pełnej okazałości. |
Spojrzawszy
na wyrób, od razu widzimy że mamy do czynienia z czymś innym niż
kolejna siekiera. Tu może słowo wyjaśnienia.
Siekiera to
narzędzie którym zrąbiemy, rozłupiemy, okorujemy itd.
Możemy
oczywiście siekierą również ociosać, zrobić podcięcie czy też
wygładzić interesującą nas powierzchnię bala. Ale zasadniczo, z
racji delikatnych różnic w budowie i innego ostrzenia, do tego
służy właśnie topór lub toporek (dlatego starzy cieśle mają i
używają zarówno siekier jak i toporów).
Toporek
(anglojęzyczna nazwa - „hatchet” w nazwie jednoznacznie wskazuje
z jakim narzędziem mamy do czynienia) ma długość około 35 cm , z
czego na trzon przypada 28.5 cm, oraz masę głowicy 450g, Całość
natomiast, ma masę 600g.
Toporek wizualnie prezentuje się
ładnie. Zgrabny, prosty trzon, zendra na policzkach głowicy i
dopełniający obrazu całości, zapinany na napa (oczywiście z logo
GB) pokrowiec założony na „żelazo” (pokrowiec stanowi jedynie
osłonę ostrza i nie spełnia funkcji transportowej).
Pokrowiec dzięki któremu możemy śmiało wrzucić toporek do plecaka bez ryzyka pocięcia jego zawartości. |
Głowica.
Głowica „415-ki” Widoczna wydatna broda oraz około 15 mm uszy. |
Głowica odkuta mniej więcej symetrycznie (o czym trochę
dalej), z wyraźnymi śladami po młocie, równym szlifem i nie
obrobionym obuchem. Szlif – convex, wyprowadzony na wysokość
około 20 mm (równy obustronnie). Co warto zauważyć, szlif jest
fabrycznie polerowany, dzięki czemu dostajemy narzędzie gotowe do
pracy. Toporek goli i ładnie tnie papier. Profil głowicy jest
cienki ( „Wildlife hatchet” ma najcieńszy ze spotkanych przeze
mnie tego typu narzędzi dostępnych na rynku, znacznie cieńszy
nawet od swojego podstawowego rynkowego oponenta – Hultaja
„TREKKING AXE” - opis tutaj.
Widać znaczącą różnicę w przekrojach profili. Górne ostrze to Hultaj, dolne opisywany GB. |
Głowica kuta z uszami głębokimi na ~15 mm, co znacząco wpływa na sztywność całości. Toporek posiada dość znaczną brodę o głębokości około 3.5 cm , dzięki czemu możliwa i bardzo wygodna jest praca chwytem „za głowicę”.
Z lewej strony głowicy mamy wyraźnie wybite dwie punce: punce kowala (w tym przypadku jest to MM – od Mattias Mattsen) oraz puncę cechową: ulokowane pod koroną litery G.B.A. Umieszczone w okręgu. Prawa strona ma na obuchu wybity pełen logotyp kuźni.
Dopiero gdy produkt jest na tyle dobry aby „pójść między ludzi”, kowal oznacza głowicę swoją puncą. W tym przypadku wykonawcą jest Mattias Mattsen ( MM ). |
Prawa strona to „powierzchnia reklamowa” na której znalazło się logo manufaktury. |
Głowica, jak to często bywa w kutych i nieszlifowanych przedmiotach, odkuta jest minimalnie niesymetrycznie, jednakże nie ma to znaczącego wpływu na pracę. Ogólnie, weryfikując osiowość osadzenia głowicy na stylisku przez spojrzenie wzdłuż ostrza na koniec trzonu dopatrzymy się kilkustopniowego błędu. Nie wiem czy w kuciu czy w osadzeniu. Prawdopodobnie w kuciu, ponieważ głowica sprawia wrażenie minimalnie zwichrowanej (dopatrzyłem się tego dopiero po kilku miesiącach użytkowania tego „malucha”).
Dopiero w tej pozycji widać lekko zwichrowaną głowicę. Jednakże nie wpływa to jakoś znacząco na pracę tym narzędziem. |
Głowica, co jest
normą w tej klasy produktach, jest hartowana selektywnie na
głębokość około 17 mm.
Jest oczywiście lekko pochylona do
przodu, przez co w pozycji roboczej ostrze stanowi przedłużenie
przedramienia.
Głębokość hartu z grubsza pokrywa się ze szlifem ( jest od niego głębszy o jakieś 3-4 mm ). |
Trzon.
Trzon to klasa sama w sobie: orzesznik impregnowany olejem i zabezpieczany woskiem (taka forma zabezpieczenia styliska zapewnia odporność na wilgoć, a jednocześnie pewny chwyt. Nie do przecenienia jest również doskonale wyczuwalna faktura drewna). Słoje ułożone są wzdłużnie ( lekko ukośnie w stosunku do osi symetrii toporka, co wg specjalistów GB przyczynia się do niwelowania drgań powstających podczas pracy ) i nigdzie nie „uciekają”. Stylisko w przekroju jest mocno owalne, bardzo „wytaliowane” na wysokości chwytu.
W stylisku rzuca się w oczy idealne w/g specy z GB usłojenie trzonu. |
Pierwszy rzut oka powie nam iż trzon jest zbyt cienki do komfortowej
pracy. I dla niektórych dłoni będzie zbyt wąski, ale dla mojej
„graby” okazał się w sam raz (to zapewne kwestia świetnego
doboru kąta „podcięcia” chwytu trzonu, przez co nawet w
rękawicach znajduje się miejsce do pewnego chwytu). Trzon posiada
otwór na „smycz” czy też „temblak” - co ma tylu samo
przeciwników co zwolenników. Nasz egzemplarz nie ma tam żadnych
sznurków ani rzemieni, ponieważ przeszkadzałoby to w chwycie za
koniec styliska. Trzon, w miejscu osadzenia głowicy „zabity” jednym drewnianym klinem.
Trzon z jednym klinem jest raczej rzadkością w wyrobach tej klasy. Jak jednak pokazuje praktyka – odpowiednio wykonany doskonale się sprawdza. |
Spostrzeżenia z użytkowania.
Bez względu na sposób wykonania czy też wysoką jakość użytych materiałów, trzeba mieć świadomość tego, iż nasz toporek jest jednak narzędziem dość filigranowym.
Ten` toporek to naprawdę liliput. Dorosły facet na dłoni zmieści dwie głowice od niego… |
… a stylisko zmieści w kieszeni. |
Całość natomiast, wejdzie do kieszeni bojówek. |
I nie ma w tym
naprawdę nic dziwnego biorąc pod uwagę jego masę, która wespół
ze specyficzną ergonomią powoduje iż najlepszą techniką pracy
tym narzędziem to praca „z łokcia przy” sztywnym nadgarstku,
bądź też z samego nadgarstka. Ta ostatnia technika jest oczywiście
najbardziej inwazyjna i najmocniej obciążająca ścięgna i
delikatne kości nadgarstka, ale nie wyobrażam sobie wykonywania
precyzyjnych robót bez tego właśnie sposobu.
Toporek jest
rewelacyjny do robót wykańczających w ciesiółce, lub do
hurtowego rąbania gałązek na biwaku czy w gospodarstwie ( był
używany na oba sposoby. Robił ogniska w terenie i przygotowywał
drwa na opał do starej kuchni opalanej drewnem / węglem ).
Oczywiście okrzesywanie tym kurduplem 20-30 cm drzew jest
awykonalne, ale już przygotowanie 5-10 cm gałęzi do cięcia i
sztaplowania jest jak najbardziej do zrobienia. Bez różnicy czy to
osika, olcha, grusza czy też świeżutka sosna. I tu właśnie
największa niespodzianka.
W takich robotach spisuje się o niebo
lepiej niż opisywana przez nas niemal rok temu siekierka Hultaforsa,
Fiskars X7 czy też stara ciesielska siekiera robiona pod konkretnego
cieślę do takich właśnie lekkich robót. Jednakowoż aby nie było
zbyt różowo, w warunkach polowych najciężej ją wyostrzyć.
Wiadomo. Nie dość że convex , to jeszcze dochodzi polerowanie
całego szlifu. Możemy sobie oczywiście to darować, ale bez
polerki płazów czuć wyraźne pogorszenie warunków pracy.
Konkludując.
Gransfors Bruk „Wildlife Hatchet”
to doskonałe narzędzie dla świadomego i doświadczonego
użytkownika. Doskonała obróbka kuciem, doskonała obróbka
termiczna dobrego materiału + dobór materiału na stylisko ( wraz z
jego kształtem i wielkością ) przekładają się na dwa podstawowe
czynniki: Jakość oraz cenę narzędzia.
O ile ta pierwsza
bezpośrednio przekłada się na jakość, bezpieczeństwo oraz
komfort wykonywanej pracy o tyle ta druga może wprawić niektórych
w osłupienie. 175 $ na amazonie,
120 $ na BoundaryWaters
, 69 £
na woodland ways i
około 350 pln w naszych sklepach, to na polską kieszeń trochę
przydużo , nawet jak na produkt tej klasy. Jednak coś kosztem
czegoś. Jakość i ręczna robota połączona z dobrą kontrolą
jakości zawsze będą w cenie.
Czy zatem warto ? Wydaje mi się
że warto (jednakże to tylko i wyłącznie moja subiektywna opinia).
Chociaż z tym, nie zgadza się mój znajomy, nota bene wysokiej
klasy Specjalista ( tak, przez duże „S” ) od drzew (który
prosił aby nie wymieniać jego tożsamości), wycinki i wyrębów,
mówiąc: „Daneszku. To zajebiste narzędzie. Ale da się kupić
równie dobre trochę taniej”. I nie mam powodu aby mu nie wierzyć,
ponieważ On w jeden sezon przerabia więcej drzewa niż ja przez
całe życie i naprawdę wie co mówi.
Porównanie GB wildlife hatchet ( od początku bieżącego roku hatchet 415 ) i Hultafors trekking axe. To samo przeznaczenie – dwa różne podejścia. |
J.W. |
Jako ciekawostkę
podam, iż na naszych kursach, gdy pokazujemy kursantom kilka rożnych
, zbliżonych parametrami do siebie siekier / toporków (hultaje,
Gransforsy, Fiskarsy, Kuźnie i inne rodzime wyroby), kursanci ZAWSZE
w pierwszej kolejności wybierają właśnie opisywany toporek.
Również po krótkiej pracy tym i innymi siekierkami twierdzą że
tym im się jednak najlepiej pracuje.
Zatem, jeśli
dysponujesz nadmiarem gotówki i szukasz solidnego toporka / lekkiej
siekiery do prac obozowych lub gospodarskich – śmiało bierz
415-kę.
W trakcie pracy pieniądz się zawróci komfortem i pewnością prowadzenia ostrza, a satysfakcja z pracy narzędziem będącym w prostej linii potomkiem toporów dłubiących wikińskie drakkary nadmucha twe męskie ego.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
8 ważnych rzeczy które powinieneś zrobić przed snem w chłodny lub mroźny dzień.
Izolacja. Pamiętaj iż nasze zimne pory roku są bardzo groźne. Chłód + wysoka wilgoć jesienią, trzaskający mróz zimą czy wytapiający się...